niedziela, 3 lipca 2016

Life Support - część 10



Lizzy została wywieziona na szpitalny korytarz przez pielęgniarkę. Starsza kobieta cały czas ją pocieszała, że to tylko skręcenie, że ledwie się zorientuje, a już stanie na nogi. Ta na wszystko jej przytakiwała.
Po opuszczeniu dyżurki zobaczyła Kennetha, siedzącego pod ścianą z kubkiem jakiegoś ciepłego napoju w ręku. Na jej widok wstał i wyciągnął rękę z naczyniem w jej stronę. 
- Dla ciebie – powiedział
Lizzy podziękowała i wzięła duży łyk, jak się okazało herbaty z cytryną. Przyjemne ciepło rozlało się po całym jej ciele.
- To już wszystko kochanie. – powiedziała pielęgniarka – Jesteś już wolna, twój chłopak może cię zabrać do domu. Ale pamiętaj, by się oszczędzać. 
- Oczywiście – odpowiedziała z lekko wymuszonym uśmiechem. 
Ani ona, ani Kenneth nie zareagowali nawet na jej komentarz : „chłopak”. Zapewne dlatego, że podczas drogi do szpitala usłyszeli go parokrotnie z różnych ust i nie robił na żadnym z nich najmniejszego wrażenia.
Lizzy starała się zejść z wózka. Gangnes pomógł jej i jednym ruchem wziął na ręce. 
- Ile ja mam z tobą problemów... – zaczął
- Mogło być gorzej – dodała 
- Ale mogło być też lepiej – Nachylił się, by Lizzy mogła wziąć swoją torbę. Potem wyszli na zewnątrz. 
- Zamówię taksówkę – zapowiedziała Lizzy i zaczęła grzebać w swoich rzeczach. 
- Nie wierć się – protestował Kenneth 
- Przepraszam – powiedziała i zaczęła układać swój neseser na kolanach. Po momencie jego bok, gdzie znajdował się laptop, uderzył go w brzuch.
- Uchhhhhh – wycedził z bólu skoczek i szybko podszedł do jakiejś pokrytej śniegiem ławki, na której posadził Lizzy. Po chwili sam usiadł. 
- Naprawdę mi przykro – przepraszała go jeszcze raz 
- Może jakoś przeżyje – pokręcił głową jakby mówił: „nigdy więcej”
- W ogóle to proszę cię – przestań się zachowywać jak gbur.
- Ja się tak zachowuje? – spytał. – Jakbyś nie zauważyła to siedzimy tu z twojego powodu więc nie czepiaj się mnie.
- Nie wiedziałam, że pomoc komuś to dla ciebie tak wielka łaska 
- Nie komuś, tylko tobie 
- Przesadziłeś – odparła ostro i z trudem wstała z ławki. Zaczęła skakać na jednej nodze w stronę parkingu. Nie potrzebowała niczyjej łaski, mogła sobie poradzić sama.
Wyciągnęła telefon i zadzwoniła po taksówkę. 
- Dzień dobry, słucham? – odezwała się po drugiej stronie jakąś kobieta
- Dzień dobry, poproszę taksówkę na lotnisko...
Ktoś nagle wyrwał jej telefon.
- Poprosimy taksówkę na główny przystanek autokarowy. Jak najszybciej – zakończył za nią rozmowę Kenneth 
Potem oddał jej telefon.
- Co ty robisz? Musimy przecież jechać na lotnisko. – zapytała 
- Nie mamy po co. Najbliższy lot do Helsinek jest w Monachium za 3 dni. 
- A niebezpośredni? Może spróbujemy w ten sposób – zasugerowała 
- Też o tym pomyślałem, ale niestety nic nie pasuje.
Lizzy głęboko westchnęła. Ta informacja na pewno jej nie podbudowała.
-  Więc po co jedziemy na autokar? – spytała po chwili zadumy 
Kenneth zerknął na nią z wykrzywionymi ustami.
- Dowiedziałem się, że o 17.00 z Berlina wylatuje samolot do Helsinek. Jeśli złapiemy ten lot może uda nam się dojechać do Lathi jeszcze dziś.
Lizzy zerknęła na zegarek.
- Jest 8.30. Jakim cudem chcesz dotrzeć do Berlina autokarem w niecałe 8 godzin?
- Właśnie o to chodzi – liczę na cud

W pojeździe było duszno i tłoczno. Nie można było tego porównać do autokaru kadry. Ale Lizzy postanowiła to znieść, w końcu nie raz podróżowała w gorszych warunkach. Jednak nigdy ze skręconą nogą...
Ta jednak przysłużyła im się przy wsiadaniu do autokaru. Gdy ludzie zebrali się przy wejściu, na widok biednej Elizabeth i niosącego ją Kennetha w mgnieniu oka utorowali przejście. To było z ich strony bardzo miłe, ale też krępujące.
W tym tłumie był nawet jakiś chłopiec, który rozpoznał Kennetha i zaczął się drzeć. 
- Mamo, mamo!  To ten skoczek! Rozpoznaję go... To na pewno on!
Gangnes zapewne zrozumiał, że ten mały mówił o nim.
Wsiedli do środka i usiedli w fotelach na początku busa.
Po paru minutach pojazd ruszył.
- Jesteś przekonany, że zdążymy? – zapytała kolejny raz, nieco zdenerwowana myślą, co będzie jeśli nie znajdą się w stolicy na czas.
- Wyliczyłem, że na miejsce dotrzemy około 16.00. Bilety zarezerwowałem i zaraz sprawdzę jak najszybciej z przystanku dostać się na lotnisko.
- A jeśli się spóźnimy? 
Pokiwał przecząco głową. 
- Nie dopuszczam do siebie takiej opcji. Zdążymy – dodał pewnie.
Lizzy na chwilę zamilkła. Nie wytrzymała jednak długo z językiem za zębami. 
- Wiesz, że jeszcze mnie nie przeprosiłeś?
Zdziwiony Kenneth uniósł głowę znad aparatu.
- Nie rozumiem przede wszystkim za co miałbym cię przepraszać.
Lizzy nie lubiła się o coś dopraszać, ale najwidoczniej przy nim była do tego zmuszona. Pokiwała z niedowierzaniem głową i pomyślała, że jeszcze 5 godzin temu nigdy nie przypuściłaby takiego scenariusza na dzisiejszy dzień. 
- Za to, co mówiłeś przed szpitalem.
- Mogę Ci jedynie przypomnieć, dlaczego się tam znaleźliśmy.
Wyprostowała się momentalnie.
- Naprawdę? Będziesz mi to teraz wypominał? Przypomnę tylko, że to ty na mnie wpadłeś. 
- Gdybyś biegła, nie wpadłbym! – odpowiedział z pełnym przekonaniem.
- Spróbuj biec na obcasach... – niemalże to wykrzyczała.
Upadła ponownie na siedzenie i wpatrywała się w tereny malujące się za oknem. Byli już na autostradzie, jechali około 2 godzin. Na samą myśl o kolejnych 5 w jego towarzystwie zrobiło jej się słabo. Wyciągnęła telefon, by posłuchać muzyki i odciąć się od ponurego świata, który ją otaczał. Nie minęło 10 minut, a głęboko zasnęła.

Z trudem otworzyła powieki. Opierała się czołem o lodowatą szybę autokaru, która od drugiej strony cała była pokryta białym pyłem. Padał śnieg. Gdy zasypiała okno było czyste. Nie miała więc pojęcia ile czasu spała. Zamierzała zerknąć na godzinę, ale usłyszała wtedy jak ktoś po jej lewej stronie mówi:
- A siostra to søster
- Syyyystyr – powtórzył drugi, cienki głosik.
- Brawo! A brat to bror 
- Bruuur 
Lizzy rozpoznała w tym drugim małego chłopca, którego widziała na przystanku. Natomiast pierwszy głos należał do jej towarzysza.
- Dobrze. Idzie ci coraz lepiej – odparł ze śmiechem Kenneth – Będziesz mógł się pochwalić, że znasz norweski.
- Tak! Nauczyłem się norweskiego! – krzyknął uradowany chłopiec. 
Lizzy cały czas pozostawała w bezruchu. Nie chciała im przeszkadzać jeśli przyjemnie spędzają czas.
- Trochę ciszej Bruno. – powiedział szeptem Kenneth – Dajmy Eli spać.
Dziewczynie wydało się, jakby w tym momencie wskazał na nią.
Po chwili ciszy Bruno się spytał. 
- To twoja żona?
Skoczek chyba nie mógł uwierzyć, że chłopiec zadał to pytanie. Lizzy zresztą też. To zabawne, że usłyszeli je już z tyłu ust w najróżniejszych formach, a dopiero gdy zrobił to mały chłopiec oboje byli zakłopotani.
- Nie... my jesteśmy za młodzi na małżeństwo... – zaczął niepewnie Kenneth, ale jego odpowiedź dziwnie zabrzmiała.
- Czyli dziewczyna? To pewnie często się całujecie. Bleeeee – odparł Bruno z obrzydzeniem
- Nie, nie Bruno. Ja i Lizzy razem pracujemy. To wszystko. Nie jest ani moją żoną, ani moją dziewczyną. – Spokojnie wytłumaczył mu Gangnes.
- Ale jak to? – Głos Bruna był strasznie przygnębiony – Przecież zachowujesz się tak jak mój tata dla mojej mamy.
Lizzy wyostrzyła słuch. Nie rozumiała, o co chodziło chłopcu.
- Chyba nie rozumiem – powiedział Kenneth 
- Gdy niosłeś ją do autobusu, to tak mocno ją do siebie przytulałeś. I jak spała to przykryłeś ją kocem, żeby nie było jej zimno. O i teraz mi każesz być cicho bo ona śpi. – powiedział spokojnie Bruno.
Lizzy podjechało serce do gardła. Dopiero teraz poczuła na plecach ciepły, pluszowy koc, który nie znajdował się tam wcześniej. Zaczęła gorączkowo przypominać sobie ostatnie godziny z Kennethem. Sprzeczali się, potem znowu się sprzeczali, ale on cały czas o nią dbał i ani razu nie zamierzał zostawić.
Przyszło jej do głowy nawet pytanie: Czy Bruno ma rację? 
Ale szybko porzuciła te myśli, stwierdzając, że nie są prawdopodobne.
- Powiedz coś proszę! – dopraszał się chłopiec u Gangnesa. 
Ten westchnął. 
- Ty mały ekspercie – znowu się zaczął śmiać – Pewnie dziewczyny w szkole cię uwielbiają.
- Fuj. Ohyda. Dziewczyny są głupie. – odpowiedział
Lizzy nie chciała więcej mętliku w głowie dlatego postanowiła z powrotem zasnąć. Nim jednak dostała się w objęcia Morfeusza autokar gwałtownie skręcił, a głowa dziewczyny wylądowała na ramieniu Norwega.
Otworzyła oczy i zobaczyła Kennetha oraz siedzącego na jego kolanach małego bruneta.
- Obudziła się! – ogłosił Bruno na cały pojazd – Wreszcie mogę krzyczeć! 
- Może jednak zamiast tego jeszcze cię czegoś nauczę. – zaproponował Gangnes 
- Nie chcę. Już dużo się nauczyłem. Teraz czas na zabawę!
- A w co chcesz się bawić? – spytała Lizzy, wykopując się spod koca
- Niech Kenneth nauczy mnie skakać tak jak on skacze!
Zaśmiał się, gdy usłyszał, co ma zrobić.
- Obawiam się Bruno, że w tych warunkach jest to jednak niewykonalne.
Bruno zrobił podkowę z ust. Lizzy czuła, że nie może w tym stanie go pozostawić. Było w tym dziecku coś, co ją rozczulało.
- Hej – zaczęła – Czyli jesteś Bruno?
Mały przytaknął. 
- Ja jestem Lizzy. I wiesz, jeśli ten niedobry pan nie chce ci pokazać jak się skacze, – wskazała Kennetha – to ja chętnie dam ci coś w zamian.
Lizzy nachyliła się do swojej torby, a Bruno wyciągnął główkę, by dostrzec, czego szuka dziewczyna. Po chwili wyciągnęła swoją czapkę z pomponem w rażąco pomarańczowym kolorze.
- Po co mi czapka? – zapytał zdziwiony 
- To nie jest zwykła czapka. Taką ma każdy skoczek w reprezentacji Norwegii. Jest unikatowa.
Bruno patrzył na czapkę z otwartą buzią. 
- Weź ją jeśli chcesz. Wtedy będziesz jak część zespołu. Jeśli kiedyś będziesz na zawodach znajdziemy cię po czapce – podała ją chłopcu.
Ten chwycił przedmiot i założył w mgnieniu oka.
- Dziękuję Lizzy. – przytulił ją mocno, a ona również uściskała chłopca.
- Nie ma za co, Bruno.
- Mój tata obiecał mi, że pojedziemy na konkurs do Zakopanego jeśli będę się dobrze uczył. Będę i pojadę – powiedział hardo. – Znajdziecie mnie tam? 
- Jasne, że znajdziemy – zapewnił Kenneth i zmierzwił młodemu włosy 
Nagle autokar się zatrzymał. 
- Przystanek: Berlin główny.

Lizzy i Kenneth jechali taksówką przez centrum Berlina. Non stop wyglądali przez okno mając nadzieję jak najszybciej zobaczyć budynek Berlin-Schönefeld. Jednak niewiele mogli zobaczyć przez padający śnieg. Zdenerwowanie zaczęło udzielać się obojgu gdyż do startu samolotu pozostało 25 minut. 
- Jesteś cały czas pewien? – zapytała 
- Oczywiście. Zobaczysz, za chwilę będziemy na miejscu.
Na szczęście miał rację. Niecałe 10 minut później wyszli z taksówki do budynku lotniska. Gangnes wziął Lizzy na ręce, następnie ruszyli do hali odlotów. 
- Módl się, abyś teraz to ty nie skręcił nogi – zaśmiała się 
- Bardzo śmieszne – odpowiedział
Doszli do bramek. Tam krępej budowy mężczyzna zwrócił się do nich.
- Bardzo mi przykro, ale niestety wszystkie loty są zawieszone aż do odwołania z powodu panujących warunków. 
- Co? – Wykrztusiła Lizzy – A ile to będzie prawdopodobnie jeszcze trwało?
- Przypuszcza się, że pierwsze loty ruszą jutro rano.
- Cóż, dziękujemy. – dodała, gotując się w środku ze złości.
Gdy znaleźli się poza zasięgiem jego słuchu Kenneth zaczął cicho kląć. Weszli do wypełnionej po brzegi poczekalni. Ludzie siedzieli tu na wszystkim na czym tylko mogli i czekali albo na obwieszczenie wznawiające loty, albo na kogoś kto miał ich z tamtąd odebrać.
Gangnes podszedł do pustej ściany i postawił Lizzy na nogi. Ona rzuciła swoją torbę i usiadła na niej opierając się plecami o wielką szklaną płytę. Przymknęła powieki i uspokoiła niego oddech. Czekała aż jej towarzysz usiądzie obok niej i razem ustalą, co robić dalej. Ten jednak poszedł zerknąć na tablicę odlotów, co brunetka zaobserwowała, gdy otworzyła oczy. Wrócił do niej z nietęgą miną. 
- Co się dzieje? – spytała 
- Chciałem wiedzieć ile jest opóźniony masz lot. – powiedział i usiadł na zimnej podłodze obok torby Elizabeth.
Nie chciała by marzł. Nawet jeśli jest wobec niej cyniczny i opryskliwy nie zamierzała ryzykować dobrego samopoczucia skoczka. Uniosła poszkodowaną nogę do góry i przesunęła się, by zrobić mu miejsce.
- Siadaj – zwróciła się do niego i wskazała pustą cześć torby.
Z lekkim uśmiechem pokiwał głową. 
- To miłe, ale dzięki.
- Siadaj bo będę się musiała się posunąć do rękoczynów – zapowiedziała pewnie dziewczyna.
Kenneth wydał z sobie coś podobnego do męskiego chichotu i usadowił się obok Lizzy.
- Spokojnie. To raczej nie będzie konieczne.
Lizzy założyła rękę na rękę i popatrzyła na niego krótko.
- Poza tym, jak możesz mnie szantażować? Jako psycholog powinnaś raczej mnie wspierać. – mówił z rozbawieniem. 
- Przecież ty nie chciałeś mojego wsparcia – wypomniała mu – Nie licz więc na wiele.
- O nie – wykrzywił twarz bardzo podobnie do Bruna 
Po chwili oboje się śmiali. A Lizzy wydawało się to nieprawdopodobne. Ona, śmieje się z Gangnesem, tym Gangnesem, siedzącym obok niej na torbie, na lotnisku w Berlinie.
Gdy uspokoili się przez parę sekund siedzieli w ciszy, potem jednak na nowo powróciło rozbawienie i nie mogli się uspokoić. Przeszło im dopiero parę minut później. 
- A co z tym lotem? – spytała już na poważnie Lizzy
- A no tak, jest jutro o 6.00 rano. 
- Kenneth, to znaczy, że musimy spędzić noc w Berlinie.
- Wiem – odparł po czym się uśmiechnął, co szybko przerodziło się w rechot.
- A tobie dlaczego tak wesoło? – zapytała się
- Nie, nic. – odpowiadając, przeniósł wzrok na Lizzy. 
Oczywiście, to musiało się tak skończyć. Wybuchła śmiechem, a on jej wtórował. Było to już tak głośne, że nie sposób było ich usłyszeć w całej hali.
- Proszę państwa, trochę powagi. – poprosiła jedna z pracownic lotniska, gdy stanęła z Lizzy i Kennethem oko w oko. Skrzyżowała ręce i podniosła głowę, czekając aż spełnią jej prośbę.
Oni jednak popatrzyli po sobie i zaczęli się śmiać jeszcze głośniej. Nie mogli już złapać tchu, byli zmęczeni, a ich gardła zdarte. Lizzy oparła się o ramię skoczka, a ten schował twarz w dłoniach. 
Oficjalnie kończyli ten napad głupawki.
- Kenneth? – odezwała się 
- Tak? – odpowiedział, cały czas czerwony na twarzy.
- Musimy znaleźć jakiś hotel.

Pokój dwuosobowy znaleźli dwie ulice dalej. Hotel był niewielki, wciśnięty pomiędzy 2 identyczne kamienice. Nie miało to jednak większego znaczenia ponieważ zostawali tam tylko na jedną noc.
Dotarli tam około 20 i od razu postanowili się położyć spać. Byli naprawdę wykończeni wszystkimi przygodami tego dnia.
Lizzy przekonała się, że dobrze sobie radzi z ubieraniem i myciem nawet z urazem nogi. Wieczorną toaletę wykonała w niecały kwadrans. Mimo oferowanej przez Gangnesa pomocy, nie zgodziła się ponieważ nie wyobrażała sobie, by miał ją oglądać niekompletnie ubraną. 
Gdy jej współpracownik również skorzystał z łazienki zgasili światło i położyli się na łóżkach oddalonych od sobie o około 2 metry. Lizzy otuliła się kołdrą i po raz kolejny dzisiejszego dnia dopadły ją wątpliwości odnośnie Kennetha. Już naprawdę nie wiedziała kim jest. Czy może tym radosnym chłopakiem z dzisiaj, a może jednak tym zdystansowanym i zamkniętym w sobie?
- Lizzy?
Wypowiedziane cicho jej imię przywróciło ją na ziemię. 
- Słucham? 
- Chyba cię jeszcze nie przeprosiłem za swoje dzisiejsze poranne zachowanie.
Na jej ustach malował się uśmiech, który znikał pod osłoną nocy.
- Dzięki – odpowiedziała – Wreszcie się doczekałam. 
- Po prostu rzeczywiście nie byłem w porządku i chcę, byś wiedziała, że żałuję. 
Wzięła głęboki oddech.
- Wiem, Kenneth. Wierzę ci.
Gdy się odwróciła zobaczyła, że kuca przy jej łóżku. Nawet bez światła widziała w jego oczach drgające plamki światła. Jakby z sobą walczył. Lekko się uśmiechał jakby chciał ukryć ten fakt. Wyciągnął rękę i zaczął zakładać niesforne kosmyki włosów Lizzy za jej ucho. Czuła jak się denerwował. Nawet jego dłoń poruszała się niespokojnie. Patrzyła cały czas w jego oczy. Zobaczyła w nich nagle jeszcze jedno uczucie, coś czego nie było tam moment wcześniej.
Strach.
To był strach, ale dziewczyna nie wiedziała przed czym. Słyszała dobrze jego oddech, dałaby głowę, że nawet dosłyszała pojedyncze uderzenia serca.
Ale on się szybko odwrócił. Jego ręką zsunęła się z jej włosów i oddaliła.
- Dobranoc – powiedział bez patrzenia na nią. 
Lizzy jednak doskonale wiedziała, że ta noc nie będzie należała do przyjemnych. A jeżeli zaśnie to z jego imieniem na ustach.

~~~
Jak obiecałam dodaję nowy fragment ;*. Liczę na wasze szczere opinie. Wkrótce ciąg dalszy!
Carmen 

4 komentarze:

  1. Oj dzieję się, dzieje. Jestem bardzo ciekawa skrywanych przez Kennetha tajemnic. Pozdrawiam i czekam na kolejny!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochałam się w tym fragmencie. Bruno jest przesłodki. A Gangnes musi coś ukrywać, ale Lizzy liczę ze w końcu to odkryje.

    OdpowiedzUsuń