niedziela, 20 marca 2016

Stay With Me - część 3


Rozdział 7

Budzę się owinięte białą, hotelową kołdrą. Przecieram oczy i zerkam na Mike’a i jego idealny, umięśniony tors. Uśmiecha się przez niby sen. Zaczynam go tarmosić by przestał udawać.
- Wstajemy śpiochu -  krzyknęłam.
On nie zareagował. 
Zrobiłam minę chytrusa. 
- To ja idę – podniosłam się z łóżka, owinięta prześcieradłem. Jednak już ledwie sekundę później leżałam na nowo w jego ciepłych ramionach. Przejechał opuszkami palców po mojej twarzy.
- Jak dla mnie to nie powinnaś dziś w ogóle się stąd ruszać. 
Z udawanego oburzenia niemal nie uderzyłam go w policzek jak wczoraj tego chłopaka. 
I wtedy mi się przypomniało...
NO WŁAŚNIE.
Gwałtownie wyrwałam się z objęć Mike’a, a on nie wiedząc, co się dzieje, spytał:
- Pia, coś nie tak? 
- Która godzina? – spytałam
Zerknął na zegar przy łóżku.
- 9.51
- Cholera – biegiem złapałam pierwsze lepsze dżinsy i koszulę. Chwilę potem zamknęłam się w łazience. 
Było mi szkoda, że muszę iść i zostawiać go tutaj samego, ale Pia Rasmussen zawsze dotrzymywała słowa i tym razem też tak będzie. 
Gdy wyszłam 4 minuty później Mike czekał na należące się mu wyjaśnienia mojego dzikiego zachowania.
- Hmm? 
Ułożyłam pasmo włosów za uchem i odpowiedziałam:
- Idę zwiedzać galerię, a... – zawahałam się na chwilę – mój przewodnik jest umówiony na 10.00 – nie powiedziałam mu o tym chłopaku bo wiedziałam jaki bywał o mnie zazdrosny. 
Pokiwał tylko głową.
- Dobra to już idź. – rzucił – Ale wróć około 16.00 bo mam dla nas bilety do teatru.
Uśmiechnełam się, by nie sprawić mu przykrości. Nigdy nie przepadałam za teatrem. 
Przed wyjściem pocałowałam Mike’a. 
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. 

■■■

- Wow, spóźniłaś się tylko 38 minut.
Takie przywitanie czekało mnie na najwyższym poziomie galerii.
- Nie krytykuj mnie – odpowiedziałam zadyszana. -Jechałam tutaj dwoma tramwajami i metrem. 
- Nie krytykuję. No chodź, zobacz co tu mamy. 
Weszłam za nim do pierwszej sali, jedynej, którą wczoraj zdążyłam zwiedzić. Miał chyba zamiar pokazać mi ją raz jeszcze. 
- Tak naprawdę ta sala jest podzielona na 2 części – zaczął – Ta – wskazał na bogate wystawy – to cześć przedwojenna, a ta – pokazał zagłębie pokoju – to czasy I wojny światowej.
Obserwowałam i przysłuchiwałam się temu co mówi. Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, a miał rację. 
- To są stroje z 1908 roku... Tę biżuterię przekazała nam krewna Johnsów... rodzina zginęła w kwietniu 1912 na pokładzie Titanica... Obrazy namalował francuski malarz... do dziś nie wiadomo co się stało z jego pozostałymi pracami... Potem przyszła wojna...
Opowiadał o wszystkim ze stoickim spokojem , że aż się zastanowiłam co on tutaj robi jako konserwator. Mówił przez 10 minut bez ustanku, a mnie zamiast zamęczyć zainteresował. 
-  Skąd to wiesz? 
Gdy go zapytałam odpowiedział obojętnie:
- Pracuję tu już na tyle długo by poznać parę historii.
- Ale dlaczego tu właściwie pracujesz? Jesteś jeszcze młody. Możesz iść na studia.
Chłopak posmutniał nagle.
- Tyle na dziś wystarczy.
Zamarłam.
- Co? Nie pokażesz mi innych sal?
Pokiwał głową.
- Umówmy się tak. Jedna sala za każdym razem, gdy tutaj przyjdziesz. Zgoda? 
Niechętnie kiwnełam głową, czując, że pytanie o studia nie sprawiło mu przyjemności. Zresztą mnie też nie sprawiłoby. To przez nie opuściłam Danię i podjęłam pochopną decyzję o zamieszaniu z Mike’iem. Rozdzieliły mnie z Tove, która z dnia na dzień zerwała ze mną kontakt. To trudne chwile, do których starałam się nie wracać.
Opuściłam pomieszczenie z dwoma myślami. 
Pierwsza, wrócę tu jeszcze dziś przed 16.00.
Druga, cały czas nie wiem jak ten chłopak się nazywa. 

■■■

Nie miałam gdzie się podziać. Na zegarze była 12.00, a z nieznanych przyczyn nie chciałam wracać do hotelu. Postanowiłam więc wybrać się na coś do picia. Na szczęście nie musiałam długo szukać. Kawiarnia znajdowała się na drodze prostopadłej do Knightsbridge. Szyld mówił, że nazywała się Coffee Cáfe. Pchnełam drzwi wejściowe i moim oczom ukazały się kremowe ściany pełne różnych biało czarnych i kolorowych zdjęć. Po lewej stronie stała kasa i ciągnął się blat, za którym przygotowywano zamówienia, po prawej natomiast znajdowały się stoły, ozdobne lampy. Ze starego gramofonu dobiegała muzyka. Panowała tu bardzo rodzinna, ciepła atmosfera. 
Podeszłam do kasy. 
- Poproszę Cappuccino, duże. Największe. – rozłożyłam ręce opierając się na blacie. 
- Sie robi – powiedziała kasjerka, jednocześnie żując  gumę. – A co się dzieje dziewczyno? Wyglądasz jak 7 nieszczęść.
Uprzejmość i zatroskanie Anglików było czasami irytujące. 
- Szczerze to nie wiem, co was tutaj to wszytko obchodzi!  Nie znam was i nic nie musze wam mówić! 
Kasjerka kazała swojemu koledze przygotować kawę dla mnie i korzystając, że nie ma kolejki, oparła się po drugiej stronie blatu i popatrzyła na mnie pusto. Co ciekawe, wydawało mi się, że celowo.
- Skąd cię przywiało? – odezwała się.
Zaśmiałam się. Co jej do tego? W końcu jednak powiedziałam. 
- Z Danii.
Dziewczyna zamachała głową, ładując sobie do ust truskawkę. 
- A jasne. 
- Co jasne? 
- Nie jesteście tam zbyt wylewni.
- I co ci do tego? 
- W sumie to nic, ale uważam, że Skandynawowie są gorący więc każda próba nawiązania kontaktu z tamtejszym jest cenna. 
- Aleś ty próżna – przewróciłam teatralne oczami. 
- A ty zimna 
- Wścibska 
- Zarozumialec
Potem obie się zaśmiałyśmy.
Przyjrzałam się jej. Dziewczyna była naprawdę wysoka. Miała przynajmniej 1,80 m, który przy moim metrze siedemdziesiąt z kawałkiem wypadał imponująco. Jej czarne włosy były upięte na głowie w fikuśny koczek pin up. Usta pomalowała czerwoną pomadką, a oczy podkreśliła czarną kreską. Wyglądała jak szalona dziewczyna z lat sześćdziesiątych.
- Szczerze? Kropka w kropkę Niedunka z ciebie – powiedziała.
- Gdybym słyszała to pierwszy raz... – odpowiedziałam. Właściwie przypominałam bardziej Romankę lub Słowiankę, ale na pewno nie Germankę. Miałam brązowe włosy, kremową skórę. 
- Spoko. Gdy przyszłam na świat rodzice widzieli we mnie anioła, który rozjaśni zbór swoim niebiańskim śpiewem. A teraz? – pokazała na siebie – Słodziutka Mina w wersji współczesnej.
Gdy tak rozmawiałyśmy podano mi kawę. Upiłam spory łyk. 
- W ogóle to jestem Pia – powiedziałam
Dziewczyna wyciągnęła rękę w moją stronę. 
- Jennis 
Po krótkim przedstawieniu się sobie spróbowała jeszcze raz zadać odrzucone przeze mnie pytanie. 
- A więc? Co cię gryzie młoda? 
- Nie mów tak na mnie! – oburzyłam się – Mam już 20 lat.
- A ja 22 więc siedź cicho dziecko i odpowiadaj – Jennis przywołała mnie na miejsce.
Odstawiłam kawę. Po tych paru minutach rozmowy po woli nabierałam do niej zaufania. Miała silny charakter, co zawsze ceniłam. 
- Cóż... mam problem z moim chłopakiem, niby jest super, ale z mojej strony wcale nie jest... to znaczy... raz jest lepiej, raz gorzej. 
Jennis przypiłowała paznokcie małym pilniczkiem.
- Aaaaa kryzys. Spoko albo będzie lepiej, albo to dupek nie mężczyzna. Wiesz ile ja tu widziałam rozstań i wielkich powrotów? Ta kanapa – wskazała małą materiałową wersalkę – była najbliższym świadkiem, jak facet rzucił dziewczynę dla jej siostry, której zrobił bachora. Świnia z niego. Aż się dziwię, że nie kręcą tu seriali dokumentalnych. 
- Nie ma co, znasz się na rzeczy – odezwałam się, zapominając o pierwotnym temacie rozmowy.
- Wiem – wyszczerzyła zęby – Ale teraz to coraz większa rzadkość. Coffee Cáfe jest miejscem wymarzonym do izolacji. 
Zadowolenie malowało mi się na twarzy. 
- Właśnie to chciałam usłyszeć. 
Nie każdy dzień jest dobry, ale w każdym dniu jest coś dobrego. Wystarczy poszukać. 





Rozdział 8

Spędziłam w kawiarni ponad godzinę. Jennis okazała się skarbnicą plotek całego Londynu, dzięki czemu choć trochę zeznajomiłam się z Anglikami. W gruncie rzeczy nie są tacy źli. Za jej pozwoleniem, zmieniłam też płytę w starym gramofonie. 
O 14.00 ruszyłam z powrotem do galerii. Tam mojego ‘’przewodnika’’ nie musiałam długo szukać. Siedział w sali drugiej.
Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się blado:
- Wiedziałem, że przyjdziesz jeszcze dziś. 
- Czyli cię nie zdziwiłam. – powiedziałam.
Popatrzył na mnie.
- Ani trochę. – podszedł. – Więc jak? Chcesz zobaczyć kolejną salę? 
Popiłam kawę, którą przygotowała mi Jennis, tuż przed moim wyjściem z Coffee Cáfe. 
- Po to tutaj przyszłam. 
Podniósł brew i starał się zaczarować mnie swoimi błękitnym oczami. 
- Jesteś pewna, że tylko dlatego? 
- Tak – odpowiedziałam bez owijania w bawełnę.
Ruszyliśmy. 
- Właściwie to dziwnie wyszło, bo nie wiem nawet jak się nazywasz – odezwałam się. 
Popatrzył na mnie.
- Jestem Tom 
- Tom – powtórzyłam
- Tom – powtórzył i wyszczerzył zęby – A ty jak się nazywasz? 
- Pia 
- Pia – wymawiał moje imię jakby się nim delektował 
- Pia
Zdążyliśmy przejść dosłownie 3 kroki, zanim znowu się odezwałam. 
– I przepraszam. Chyba sprawiłam ci wcześniej przykrość. 
Zaczął mówić wpatrując się w czarno białe zdjęcie na ścianie przed sobą. Skrzyżował ręce na piersi. 
- Nie twoja wina. Byłem głupi, taka jest prawda. – przerwał, a ja nie zamierzałam go do niczego zmuszać. Wyczuwałam, że to dla niego trudne, mówić o tym.  – To są fotografie...
Opowiadał ciekawie, ale nic nie zapamiętałam. Cały czas myślałam o tym, co zaczął mówić. O co mu chodziło? Być może nigdy się nie tego nie dowiem. Sam nie powracał już do tego tematu. Zresztą, co mnie to obchodziło.
Potem ja też zapomniałam i zagłębiłam się w szalone lata 20. 
Spędziliśmy tam razem bardzo miły czas. Tom opisywał mi wszystko, a ja co jakiś czas się wtrącałam z głupimi komentarzami. Śmiał się jak dziki, gdy palnęłam coś szczególnie inteligentnego. Oglądaliśmy też stare gramofonowe płyty. Przy nich uśmiech nam obojgu praktycznie nie schodził z twarzy. Wspomniałam Tomowi, o tym, że w Coffee Cáfe też używają gramofonu. On powiedział, że jeżeli będzie miał czas,  to porozmawia z szefem by udostępnił płyty kawiarni. Był to miły gest z jego strony. Przy kolejnych eksponatach dostałam głupawki. Słysząc trąbkę Louisa Armstronga podrygiwałam, widząc fotografie tańczących, naśladowałam ich. Tom udawał podirytowanego, ale jego oczy zdradzały prawdę. Ostrzegał mnie, że jeśli się nie uspokoję, będzie zmuszony wezwać ortodontę. Wtedy się uspokoiłam. O następnych mówił tak interesująco, że nie mogłam robić nic innego jak stać i mu się przysłuchiwać. Oczywiście wszystko magicznie się nie naprawiło i Tom nie raz musiał mnie opuszczać. Na szczęście uporał się z usterkami niezwykle szybko. 
Gdy doszliśmy do ostatniej pracy, a Tom skończył mówić, zrozumiałam, że druga wycieczka dobiegła końca. 
- To pewnie do zobaczenia następnym razem. – powiedziałam ze smutkiem w głosie I zaczęłam się oddalać. 
- Pia... – zaczął. Odwróciłam się do niego. - ... przyjdź dziś wieczorem. 
Zerknęłam na zegarek. 15.10. 
- Nie wiem czy będę mogła. Zobaczę. 
- Jasne. Ale jak coś to ja jestem tu do 22.00.
Posłałam mu uśmiech. 
- Dzięki za wszytko.
Gdy wychodziłam z Sali kątem oka dostrzegłam, że cały czas na mnie patrzy. 

■■■

Nie chcę się z nią żegnać, skoro tak naprawdę wcale nie chcę, żeby odchodziła. 

■■■

Wyszliśmy z Mike’iem z teatru około 19.00. Przedstawienie bardzo mu się podobało i żeby nie sprawić mojemu chłopakowi zawodu powiedziałam, że mi również. Nie chciał wracać do hotelu od razu toteż udaliśmy się do eleganckiej restauracji przy Victoria Embankment. Tam przyjął nas sam kierownik. Zapewne wziął nas za starszych i ważniejszych niż byliśmy w rzeczywistości. Zamówiłam sobie owoce morza, a Mike poszedł w moje ślady. Jedząc bezustannie patrzyłam na zegarek. Na szczęście umknęło to uwadze Mike’a, który bez przerwy mówił o zastosowaniach nanotechnologii. Fizycznie byłam z nim, ale umysłowo pozostawałam na Knightsbridge.
 O 21.20 opuściliśmy lokal. Byłam zła na siebie, że zmarnowałam tyle czasu w tym miejscu. Mike otworzył przede mną drzwi taksówki, bym mogła wsiąść do środka. Już miałam to zrobić, coś się jednak we mnie sprzeciwiło. Nie wiem nawet kiedy zaczęłam biec w przeciwnym kierunku.
- Pia! – krzyknął za mną Mike. 
- Wracaj sam, ja jeszcze muszę coś zrobić! 
Pamiętam jednak myśl jaką miałam w głowie: Postradałam zmysły. I dobrze. 

Dotarłam pod galerię punkt 10.00. Żadne światła się już nie paliły, ale drzwi pozostawały otwarte. 
Gdy je otwierałam w progu stanął Tom. Zrobił wielkie oczy z niedowierzania. 
- Przyszłaś – powiedział nadzwyczaj ciepło. 
- Przepraszam, że dopiero teraz 
- Nic nie szkodzi
- Szkodzi, bo nie pokażesz mi kolejnej wystawy. – odparłam. 
- Pokażę. 
Teraz to ja zrobiłam wytrzeszcz. 
- Co? 
- To co usłyszałaś. Chodź bo się rozmyślę. 

Rzeczywiście pokazał mi tą salę. Wszystko dzięki uprzejmości pana Wooda, który musiał jeszcze zostać w galerii. 
Tom opisywał mi wszystko jak zwykle. Włączył też muzykę, która zawsze leci tu w ciągu dnia. Tym razem usłyszałam skrzypce. Lata 30 wydawały się bardziej powściągliwe niż lata 20. Tom mówił, że ludzie wyczuwali już nadchodzącą wojnę. Przyjrzałam się modzie. Kobiety nie zrezygnowały z sukń, ale coraz częściej wybierały spodnie. Mężczyźni nosili koszule i spodnie w kancik. Na ścianie przed nami wyświetlano stary film lat 30, produkcji niemieckiej.
„Mazur” głosił podpis.
Zanim pan Wood kazał nam wychodzić obeszliśmy całą salę. 
- I to wszystko na dziś. Dziękujemy i zapraszamy ponownie. – Tom ukłonił się nisko. 
- Z chęcią skorzystam z pańskiego zaproszenia – odpowiedziałam. 
- A które lata, jak do tej pory, najbardziej ci się podobały? – spytał 
Zdecydowanie odpowiedziałam:
- Dwudzieste. 
- Liczyłem, że tak odpowiesz. 
Nie zrozumiał. O co mu chodziło? 
- Jak to liczyłeś? 
Tom zrobił niepewną minę, odszedł kawałek i wrócił. 
- Bo... – przerwał – Ja chciałbym... to znaczy... byłoby mi bardzo miło, gdybyś... poszła gdzieś ze mną. 
Nieco odrętwiała spytałam:
- Gdzie? 
- Do JazzyClub... robią tam imprezy w stylu retro... w każdą sobotę są lata 20. Co ty na to? 
- Ja...
- Jeżeli nie chcesz, ja zrozumiem – wszedł mi w słowo I wstrzymał oddech. 
- ... z największą przyjemnością pójdę. – skończyłam. 
Tom wypuścił powietrze. 
Próbował ukryć szczęście. 
Ja zresztą też. To w końcu nie będzie randka. Prawda? 
Tom do mnie podszedł i lekko objął. Nasze twarze były tak blisko siebie. 
- Tom, wychodź! – krzyczał pan Wood z pierwszego piętra. 
Ale my jeszcze tak staliśmy. Dopiero po chwili  ockneliśmy się i ruszyliśmy do wyjścia. Wtedy pan Wood zgasił światło i przestałam widzieć cokolwiek. Cały budynek był czarną plamą. 
- Spokonie! – krzyknął Tom – zaraz coś znajdę i będzie jasno!
- A pan Wood nie wyjdzie z budynku tym czasem? – spytam z niepokojem 
- Nie, on woła pół godziny przed zamknięciem – szukał teraz czegoś zawzięcie w pufie. – Gdzie jest ta latarka gdy jej potrzebuję!?
Stałam i czekałam. Wreszcie krzyknął: 
- Tylko to znalazłem!
Wyciągnął przed siebie sznur jażących się na biało lampek choinkowych, zasilanych na baterie.
Chwyciłam je, a on się nimi przepasał. Po chwili byliśmy nimi owinięci. Musieliśmy wyglądać śmiesznie. Wtedy popatrzyłam przez krótki moment Tomowi w oczy. Tak krótki, tak nic nie znaczący,  a jednak istotniejszy niż godziny bezsensownych rozmów. 
Znaliśmy się tylko jeden dzień...
Odwróciłam wzrok momentalnie i podążyłam w stronę schodów. 
Droga na dół była trudna. Schody były kręte i ciasne. A my, owinięci lampkami bez przerwy się potykaliśmy. To znaczy ja. Byliśmy jak kolos na glinianych nogach. Ja pełniłam rolę tej niepewnej podstawy,  a Tom był solidną budowlą, wzniesioną nade mną. Z takim stanie nie dotrzemy daleko. 
W końcu jednak dostrzegliśmy wyjście. Zdjęliśmy z siebie natychmiast tą piękną ozdobę i popędziliśmy w stronę, jeszcze otwartych, drzwi. 
Przed budynkiem pożegnał się ze mną...
– Do zobaczenia – ucałował mój policzek.
... I ruszył w swoją stronę. 
A ja nie mogłam zrozumieć, co to za pustka, gdy zostałam sama. 
Jest mała różnica między unikaniem niebezpieczeństwa, a rzucaniem się na oślep w jego ramiona. 

~~~
Carmen

2 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem. Wydaje mi się że Tom jeszcze mocno namiesza w życiu Pii. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zachęcam do dalszego czytania :)

      Usuń